- No dobra, dobra, idę! - Nicolas zaczął się ubierać.
Wreszcie.
Do ślubu zostało 30 minut, a do kościoła od kolegi mojego brata idzie się właśnie tyle, więc w razie czego powinniśmy tam pojechać, a nie pójść.
- Zamów taksówkę - powiedziałam Charliemu.
- Już idę. Weź go trochę przyspiesz, co?
To piękne, że znając tego gościa 4 dni, wiem, że to ten jedyny. Za każdym razem, gdy tylko się odezwie, automatycznie się uśmiecham, a jego dotyk przyprawia mnie o dreszcze.
Ale z drugiej strony nienawidzę tego uczucia. No bo to straszne! On pewnie ma mnie tylko za przyjaciółkę, ba, może nawet tylko za koleżankę, znajomą. A ja znając mnie zachowuję się jak totalna idiotka, bo wariuję przy chłopakach, którzy mi się podobają.
Moje przemyślenia przerwał przerażający trzask. Podskoczyłam z piskiem, nie znając jego źródła.
TRZASK!
Przestraszyłam się, nie tyle tego, jak był on niespodziewany, ale tego, że powtórzył się.
TRZASK!
Jeszcze głośniejszy niż dwa poprzednie! Wpadłam w panikę. Na dół zbiegł Carlos, w którego domu się znajdowaliśmy - przyjaciel Nicolasa, u którego mój brat nocował.
- Uciekajcie! Bierzcie ze sobą wszystkie lekkie, ale cenne waszym zdaniem rzeczy.
- Twoje?
- Tak, wszystkie! Ruchy, ruchy, ruchy! - krzyczał, a my nadal zdezorientowani biegaliśmy po domu i szukaliśmy kosztowności. Po dosłownie 15 sekundach coś ciężkiego jak fortepian spadło u góry, więc z sufitu salonu posypał się na nas tynk.
- Szlag, to już? Uciekajcie, uciekajcie! Bierzcie swoje rzeczy i to, co wzięliście ode mnie i uciekajcie! DO JASNEJ CHOLERY, RUSZCIE TE ODPICOWANE TYŁKI, BO TEN DOM SIĘ WALI!
Dopiero do mnie dotarło.
Trzask desek na dachu, strychu i trzecim piętrze po kolei.
Zawalenie się trzeciego piętra na drugie.
A zaraz zawalenie się reszty budynku.
Z nami w środku.
- O dobry Boże. - powiedziałam pod nosem, zaczynając już powoli płakać i modlić się w duchu, jednak stojąc nadal w miejscu jak drzewo, które stoi i tylko czeka, aż coś je złamie, zakończy jego żywot.
Wszyscy już uciekli, ale ja nadal tu tkwię.
Sama.
Nawet Charlie uciekł.
Ale ja nie.
Sama.
Czekam na śmierć, nie wiedzieć czemu, nie ratując się ani trochę.
Trzeszczenie sufitu nade mną.
Sama.
- Megan, co ty do cholery wyrabiasz?!
Sama.
Nikt się mną nie przejął. Nie zwróciłam na niego uwagi. Niech krzyczy. Zostawił mnie.
SAMĄ.
Na pastwę losu.
- MEGAN, RUSZ TĄ DUPĘ, JEŚLI CHCESZ, ŻEBY NADAL ISTNIAŁA!
Nie, dziękuję. Idź po Ginger, może jej coś się stało. Przecież mogła się czymś zarazić.
SAMĄ.
Pracuje w szpitalu, jest taka pomocna dla ludzi. A ja tylko uczę się w rejonowym liceum, ze średnimi wynikami.
- MEGAN!
- Przestań się drzeć. - wymamrotałam chłodno i wybiegłam (co było nie lada wyczynem, przypominam, jakie miałam szpilki!) z zawalającego się domu Carlosa. Za sobą usłyszałam stukanie wyjściowych butów mojego towarzysza i już chwilę potem oboje byliśmy na zewnątrz.
Oddaliliśmy się od budynku.
Oczekiwaliśmy.
Oczekiwaliśmy na to, co było już pewne.
Oczekiwaliśmy na pozbawienie Carlosa wszystkiego, co miał.
- Stary, tak mi przykro... - powiedział mój kochany braciszek i przytulił swojego przyjaciela, który tylko pochlipywał cicho.
- O mój Boże! - krzyknęłam, kiedy ostatnie piętro budynku runęło, a z kupy gruzu i zepsutych rzeczy wyswobadzały się tumany pyłu. W tym momencie podjechała taksówka.
- Wytłumaczę mu, co się stało - powiedział do mnie, a ja kiwnęłam potakująco głową, podchodząc do Tamary i przytulając ją.
- Co się stało, mała? - spytała szeptem.
- Charlie się stał - odpowiedziałam jej na ucho i wypuściłam ją z objęć.
W oddali słyszałam, jak wyżej wymieniony tłumaczy coś kierowcy, a ten tylko kręcił głową.
- Megaaaaaan! - zawołał blondyn. Podeszłam do niego w możliwie najszybszym tempie, na jaki było mnie stać bez zagrożenia życia w tych butach. Mimo, że byłam na niego zła, mogło to być ważne.
- Pan mówi, że jak pojedzie szybciej to zdążymy, ale trochę więcej nas skasuje.
- Ile za kilometr? - skierowałam pytanie do kierowcy.
- Funt i pięćdziesiąt pensów.
- Przeżyjemy. Do kościoła są tylko 2 kilometry - uśmiechnęłam się.
- Przypominam, że opłata początkowa wynosi trzy funty.
To będzie 6 funtów, 1 funt i 20 pensów od każdego plus ode mnie podwójnie...
- Dobrze. Idę po nich - pobiegłam w moich kosmicznych szpilach do Nicka i Tam, którzy smutno rozmawiali z Carlosem i pocieszali go najlepiej jak umieli.
- Hej, Carlos! - zawołałam. - Przepraszam, ale musimy jechać. Nasza obecność na tym ślubie jest wręcz obowiązkowa.
- Spokojnie, wezmę to, co ocalało i jadę do cioci.
- Gdzie mieszka twoja ciocia?
- W Londynie.
- To daleko. Masz - dałam mu dziesięć funtów. - Mało, ale każdy pens się liczy, prawda?
- Ja nie mogę tego przyjąć... Dziękuję. - powiedział cicho.
- No, to na nas czas. Trzymaj się, Carl.
- Dzięki, wy też - uśmiechnął się blado.
Wsiedliśmy do taksówki i pędem ruszyliśmy do świątyni. W połowie naszej czterominutowej drogi, Charlie powiedział mi na ucho:
- Jesteś dobrą przyjaciółką, wiesz?
- A skąd ci się wzięło na takie teksty?
- A tak jakoś, może dlatego, że byliśmy świadkami, jak pomogłaś koledze Nicka, to było piękne.
- Mhm, fajnie. - odwróciłam głowę w drugą stronę, zapomniałam, że byłam na niego strasznie zła.
- Hej, Ruda, co się stało? - złapał moją twarz za podbródek i skierował mój wzrok tak, aby jego przenikliwe, lazurowe tęczówki mogły przeczytać wszystko z moich myśli.
Jeśli chcesz czytać mi w myślach, to mogę pomyśleć, za kogo w tym momencie cię mam.
Ugh, ale ten gościu działał mi na nerwy.
To znaczy, wiecie, tylko w tamtym momencie. Nadal mi się podobał, żeby było jasne.
- Jesteś zła. Na mnie. Bo nie zainteresowałem się tym, czy wyszłaś już z budynku, kiedy uciekaliśmy.
- Masz jeszcze jakieś ukryte talenty, supermenie?
- Aha! Więc to prawda. Przecież się zainteresowałem... Oj, Meggie...
- Nigdy tak do mnie nie mów.
- Dlaczego? Coś się stało?
Z moich oczu popłynęły dwie, samotne, ale duże łzy. Tamara złapała mnie pocieszająco za rękę, a Nick obrócił się z przedniego siedzenia i pokiwał głową, dając znak blondynowi, żeby nie drążył tematu.
Charles chyba to zrozumiał, bo już po chwili poczułam, że ktoś obejmuje mnie ramieniem i przyciska blisko siebie. Moje nozdrza chłonęły łapczywie zapach jego wody kolońskiej, a serce biło jak oszalałe, prawdopodobnie pragnąc wyjść na spotkanie z sercem chłopaka obok.
- To on... Nath tak do mnie mówił.
- To brat Alexandry, prawda?
- T-tak. - mówiłam, powstrzymując drżenie brody.
- Skrzywdził cię?
- Kiedyś, pół roku temu, byliśmy parą. Rzucił mnie bardzo brutalnie, dlatego trochę źle go wspominam.
- Przepraszam, że w ogóle poruszyłem ten temat - powiedział, z spuszczoną głową, ale nie przestając mnie przytulać.
- Nie ma problemu. W końcu nie mogę u...
Telefon blondyna niespodziewanie zadzwonił.
- To Gin, muszę odebrać. - ściągnął rękę z mojego ramienia i z wielkim westchnieniem wcisnął zieloną słuchawkę.
- Tak? ... Tak ... Hej, Ginger ... GINGER! ... Pamiętaj, że nadal jesteśmy tylko przyjaciółmi ... Wiem. Ale to nic nie zmienia ... Poczekaj! ... Gin!
Odsunął komórkę od ucha, więc pewnie jego przyjaciółka-dziewczyna się rozłączyła.
- Niech zgadnę - zazdrosna, że nie spędzasz z nią każdej wolnej chwili?
- Eh, żebyś wiedziała... Czasami jest naprawdę irytująca. - złapał mnie za rękę. - Ale dziś jestem do twojej dyspozycji, bo to ty mnie tu zaprosiłaś.
- Zaraz, zaraz - przerwał naszą rozmowę Nicolas. - Megan, słyszysz to?
Nadstawiłam uszu. Jedynym słyszalnym wtedy dźwiękiem oprócz warkotu silnika było radio. Chwileczkę...
- To Glee!
- Właśnie. Jaka to piosenka?
- No Air, Rachel Berry i Finn Hudson - uśmiechnęłam się promiennie.
- Lubisz Glee? - zapytał Charlie.
- Kocham! A ty?
- Naprawdę? Ja też to uwielbiam! Team...?
- Finchel, oczywiście!
- Tak! A co z Hudrey?
- Masz na myśli Fabson?
- No, wiesz, nigdy nie wiedziałem jak ich nazwać. Dla mnie nie. Quinn powinna być z Puckiem.
- Tak! Właśnie! - uśmiechnęłam się.
Dalej wsłuchiwaliśmy się w utwór i piękne dobranie głosów Cory'ego i Lei. Kochałam tą parę, pff, nadal kocham! Samochód zatrzymał się, gdy Rachel wyciągała jakieś wysokie dźwięki.
- Sześć funtów i trzydzieści pensów poproszę.
- Nick, wyskakuj z kasy, odda, ci po ślubie, nie mamy czasu! - krzyczałam, wychodząc z pojazdu za blondynem.
Brat dał kierowcy dziesięć funtów ze słowami 'reszty nie trzeba'. Taksówkarz uśmiechnął się, podziękował i życzył nam miłej zabawy.
Zdyszani weszliśmy do kościoła. Zajęliśmy miejsca koło Lou, El, Cher i Dominga, którzy dotarli na miejsce przed nami. Usiedliśmy dokładnie w takiej kolejności: El, Lou, Cher, Domingo, Charlie, ja, Tamara i Nicolas. Zajęliśmy całą ławkę. Gdy tylko się usadowiliśmy, przez środek przeszła Etta, mama Tamary. Moja przyjaciółka, widząc szeroki uśmiech matki przewróciła oczyma i westchnęła.
Myślałam sobie, jak ja będę wyglądała na moim ślubie. Wyobraziłam to sobie. Biała, wchodząca w różowy suknia, bukiet białych i jasnoróżowych róż...
Ej, moment.
- Tamara, czy tylko mnie się wydaje, czy ona...
- Tak, też tak sądzę. Jasna cholera, wiedziałam, że coś odwali.
- DZIEŃ DOBRY WSZYSTKIM! - krzyknęła Etta na cały kościół.
- Eeee... Meg? - Charlie zdziwił się zachowaniem kobiety. - Czy z nią jest coś nie tak?
- Nie. Po prostu znowu jest pijana. - odpowiedziałam, ze spokojem.
- Przepraszam, czy pani jest pod wpływem alkoholu?
- Jakiego alkoholu? - bełkotała. - Przecieeeeeeż ja nic a nic nie wypiłam!
- Kochanie, co ty wyprawiasz? - zapytał jej narzeczony.
- Wychodzę za ciebie, skarbieeeee! - wykrzyczała.
- Bardzo mi przykro, ale nie udzielę sakramentu małżeństwa pijanej kobiecie.
Tamara westchnęła z ulgą, a ja parsknęłam śmiechem. Co jak co, ale to chyba najgorsza córka, jaką Etta mogła sobie wymarzyć.
- W takim razie co z weselem?
- Nie wiem. Może pan to okrzyknąć po prostu zwykłą zabawą.
- No dobrze. Przepraszam, mógłbym prosić o uwagę? - powiedział głośniej Thomas (jak się dowiedziałam nie dawno). - Z powodu stanu Et jesteśmy zmuszeni zmienić styl imprezy z weselna na po prostu przyjęcie. Chętni niech kierują się BARDZO POWOLI na miejsce, w którym ma się odbyć zabawa.
Wychodziliśmy, w większości z otwartymi szeroko oczami. Stanęliśmy na placu przed świątynią.
- O. Mój. Boże. - powiedziałam, gdy wszyscy moi przyjaciele już się zgromadzili. - Serio, dziś wszystko może się zdarzyć.
- Naprawdę wszystko? - spytał Charles, łapiąc mnie za rękę, tak, aby nikt tego nie zauważył.
- Naprawdę - przytaknęłam. Poczułam, że chłopak wkłada mi w dłoń małą karteczkę, po czym delikatnie ją puszcza.
- Co to? - wysłałam mu sms'a, żeby nikt nas nie słyszał. Wszyscy spojrzeli na nas dziwnie, gdy w momencie, w którym schowałam telefon do kieszeni, komórka blondyna zadźwięczała, oznaczając przyjście wiadomości. Szybko mi odpisał.
Zobacz.
Otworzyłam ją. Powoli zaczęłam czytać każde słowo, analizując je dokładnie.
- Odwala ci? - uśmiechnęłam się, ale nie mogłam przyjąć do siebie wiadomości, że tekst z niej jest prawdziwy.
Co pisało na tej karteczce?
'Mam szczęście, że cię poznałem, bo gdyby nie ty, pewnie teraz byłbym z Ginger. Szczerze? Przez te 4 dni zamieniłyście się pozycjami. Z tą różnicą, że ciebie wcześniej nie znałem, a ją chyba kochałem, a teraz nie chcę jej znać, a ty... Nie jestem niczego pewien. Może spotkamy się o północy na tym placu, co? Dość oddalony od miejsca imprezy, więc nikt nas nie będzie podsłuchiwał xx
Charlie xoxo
Ps. Weź też jakieś wygodniejsze buty, bo nie wiem, czy te szpilki pozwolą ci na to, co zamierzam zrobić ;)
Pps. Bez takich myśli, tak? Jesteś jeszcze niepełnoletnia, pamiętaj o tym! :D'
No, to może napiszę troszkę o Charlesie?
Po pierwsze, jest wegetarianinem. Ma młodszą siostrę, Anabelle (trzynastoletnią). Jest w wieku Louiego i Nicka, czyli ma osiemnaście lat. Pociągają mnie starsi...
Hej, Megan! Ogarnij.
No, to kontynuując... Ma lazurowe oczy i piękne blond włosy. Jest dobrze zbudowany, kocha koszykówkę, no i jak już wiecie - Glee. Zdał na prawo jazdy, ale nie jeździ jeszcze - boi się, że spowoduje wypadek. Ma kota, kotkę dokładniej, którą nazwał Red (gdy się o tym dowiedziałam to normalnie miałam focha!*). Kocha swoją rodzinę i przyjaciół najbardziej w świecie.
- Nie. Naprawdę. - podszedł do mnie i powiedział mi na ucho: - Tylko się nie spóźnij, czekam maksymalnie 5 minut.
Po tych słowach ruszył w stronę czekającego już mikrobusa, którego zamówił Domingo. Mieścił 9 osób, a nas było 8 plus kierowca, czyli akurat. Jechaliśmy około pięciu minut. Wysiedliśmy przed jakąś starą szopą.
- Eeee... To na pewno tu? - spytałam kierowcę.
- Tak, na pewno.
Wysiedliśmy, a taksówkarz odjechał z piskiem opon, nie fatygując się nawet o odebranie opłaty.
- Witajcie - odezwał się jakiś damski głos za nami.
O NIE.
Od razu wiedziałam, kto to był.
------------------------------------
*Red - tutaj: rudy
O JA CHAMSKA, ZOSTAWIĘ WAS TAKICH NIEPEWNYCH :D
Dlaczego prosiłam, żebyście to przeczytali?
Damian zrecenzował tego bloga. Zrobiło mi się bardzo przykro, bo nie były to zbyt miłe słowa. O czym mówię?
1. WYGLĄD - wygląd jest piękny, naprawdę, trochę ciemny ale mi to nie przeszkadza, po prostu pięknie wiec musi być 10/10
2. OGLĄDALNOŚĆ - wejść jest ponad 1500 i 6 obserwatorów,
blog ma już prawie pół roku i to jest bardzo ale to bardzo mało!
Obserwatorów powinno być 4 razy więcej, tak samo wejść (-6), są
komentarze ale mało i nie przy każdej notce (-2) więc sorry ale... 2/10
3. ATRAKCJE - nie widzę tutaj ich zbyt wiele, kontakt z bohaterami, spamownik, bohaterowie, translate... szkoda że tak mało (-2) 8/10
4. POSTY - czasami są przerwy między nimi nawet 8 dni (-2), notki są fajne, często bardzo krótkie, nie przeszkadzało by mi to jeśli były by codziennie (-1), czasami są też bardzo długie, jest mało zdjęć, a jak są to czarno białe (-1) więc 6/10
RAZEM: 26/40 - jest dobrze, wchodźcie
RADZIŁBYM DODAWAĆ więcej kolorowych ZDJĘĆ, gdyż blog bez tego jest ponury.
Dlaczego mi przykro?
Nie komentujecie, nie wchodzicie, nie obserwujecie. Dlatego dostałam 2/10 za oglądalność.
Zgadzacie się z tą recenzją?
Tylko proszę, bez hejtów i na mnie i na Damiana.
Kolejna sprawa. Pytajcie mnie i bohaterów, bo chcę wiedzieć, co jeszcze was ciekawi!
Dodałam ankiety, głosujcie.
KAŻDEGO, KTO PRZECZYTAŁ PROSZĘ O KOMENTARZ.
Nawet tych leniwców.
Jeśli nie będzie 5 komentarzy pod tym rozdziałem, bez cackania się zamykam bloga.
Serio.
Jeśli nie chcecie, żeby istniał, to spoko, jest taki magiczny przycisk 'usuń bloga'.
To zajmuje sekundę.
Pozdrowionka, kochani,
Wasza Torii xx