31.03.2013

Chapter VIII. 'Charlie, Charlie, get up!'

Jeszcze długo czekaliśmy na Jay, chyba jakieś 20 godzin, więc w tym czasie staraliśmy się żyć i funkcjonować normalnie. Pewnie większość by się załamała. Ale nie my. Postanowiliśmy walczyć. Zamknięci bez prądu, odcięci od cywilizacji. Jedynie 5 telefonów na 8 osób - mój, Cher i Nicka padły. Charlie pocieszył mi trochę, mówiąc, że ma ze sobą słuchawki, a w telefonie trochę muzyki Glee i Nirvany - moich ulubionych wykonawców.
Siedzieliśmy teraz, całkowicie bladzi i wykończeni, słuchając Come As You Are i oczekując na pomoc. To nas załatwiło. Nie mieliśmy dostępu do naszego pożywienia przez prawie dobę. To tak, jakbyście mieli nie pić NICZEGO przez 24 godziny. Straszne uczucie.
Spokojnie, ja i Charles jesteśmy wegetarianami, czyli żywimy się tylko zwierzęcą krwią. Oczywiście, mamy tu dostęp do zwierząt, ale jeśli jesteśmy tu sami, a nagle jakaś krowa zacznie strasznie muczeć i wykrwawi się na śmierć, a na miejscu będziemy tylko my, to chyba będziemy głównymi podejrzanymi, nieprawdaż?
Śmieszne, że Charlie nazywał mnie właśnie krowim plackiem.
Niestety boję się o Nicolasa. On jest dość świeży, dlatego musi jeszcze pić ludzką. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. Zabija niewinnych ludzi żeby mógł dalej funkcjonować. My jesteśmy nieśmiertelni, oczywiście, ale on nie jest wampirem nawet pół roku, toteż nasza nieśmiertelność jeszcze się jego nie dotyczy.
Więc może umrzeć nawet teraz.
W torebce miałam rozładowany telefon, chusteczki higieniczne, klucze do domu, portfel, żyletkę (pomyślałam o Nicku) i małą karafkę kociej krwi.
Fuj, kocia.
Wolę jagnięcą, ale tylko kot był pod ręką.
Otworzyłam ją i dałam blondynowi.
- Masz. Przyda ci się.
Byliśmy sami w szopie, oprócz Nicolasa, który wyglądał, jakby zaraz miał wyzionąć ducha. Reszta poszła się przejść. Chłopak wypił łyk i podał mi karafkę. Opróżniłam ją do dna.

Niedziela, 16 czerwca 2010 roku
Godzina 9:03

Zasnęłam godzinę temu, a teraz obudził mnie krzyk. DOMINGO! Zerwałam się na równe nogi.
- Nie, nie, nie! CHARLIE, CHARLIE WSTAWAJ! - wrzeszczałam.
- Co się stało? - Lightbody momentalnie wstał i zaczął się rozglądać. - O nie. Nie ma go.
- Właśnie. Prz...
Krzyk. Znowu.
Rzuciłam się przed siebie i popędziłam moją nadnaturalną prędkością, rozglądając się w poszukiwaniu Hiszpana lub mojego brata.
- Domingo! Nick!
Wpadłam na coś i zrobiłam salto, upadając na ziemię. Szybko się podniosłam i pobiegłam dalej, nie odwracając się.
- Megan! - wydarł się Charlie, który biegł tuż za mną.
Odwróciłam się i zamarłam.
Przewróciłam się o Dominga.
Leżał, wykrwawiając się, z dwoma otworkami w szyi i siniakiem w tamtych okolicach.
-  Szlag! Wiedziałam, że dłużej nie wytrzyma. Charlie, dzwoń po karetkę!
- A jak im powiem, gdzie jesteśmy.
Fakt.
- Idź po moją torebkę. Szybko!
Ostatnie słowo wypowiedziałam sama do siebie, bo mój chłopak już pobiegł do obory/szopy/tego czegoś. Wrócił po kilku sekundach i rzucił mi torebkę. Ja, dzięki mojemu nadzwyczajnemu refleksowi ją złapałam i szybko wygrzebałam karafkę. Nabrałam trochę jego krwi do środka i zamknęłam ją. Wyjęłam żyletkę.
- Czas skończyć jego cierpienie.
Już chciałam mu przeciąć żyły, kiedy ktoś odezwał się do mnie, jakby w mojej głowie.
- Nie rób tego, Megan...
Cofnęłam rękę.
- Idź i znajdź Nicolasa.
Wyjęłam chusteczki i zaczęłam go opatrywać.
- Oj, Domingo, tak bardzo cię przepraszam...

--------------------------------------
Zamierza ktoś jeszcze to czytać? Rozdział miał być jeśli będą 4 komentarze, ledwo są 2. Dlaczego? Proszę, jeśli to czytasz, skomentuj. Jeśli nie będzie 4 komentarzy pod tym rozdziałem, kończę OBA opowiadania.
Torii xx

30.03.2013

Prolog. 'Każdy kolejny krok był ciosem w jej kruche serce...'

Ciemność. Całkowita ciemność spowija jej ciało, a ona nie wiedząc, dokąd pójść, rusza przed siebie. Idze długo, nie dlatego, że powoli, ale z powodu niesamowitej długości tej drogi. Mały punkcik na końcu to jej cel. Przyspiesza biegu. Źle. Wpada do odchłani. Wiedziała od dawna, że to się stanie. Wiedziała, że była przeklęta. Poznała po tych wszystkich znakach... Upada. Nie boli. Dlaczego? Sama nie wie. Wstaje. Idzie dalej. Przed sobą ma rozdroże. Kierunkowskaz. Piekło i Niebo. Dlaczego się zastanawia? Wie, że Fabian* na nią czeka. Nie w Niebie. Ma otwartą drogę do Raju, może żyć jak bogini! Ale... Wybiera bezdenne czeluści Piekieł i życie w bólu. Ból z miłości. To takie romantyczne, nieprawdaż? Melania wzdycha głęboko, a dźwięk rozchodzi się echem. Powoli rusza w stronę lewej ścieżki. Ścieżki do Piekła i jej wiecznej miłości.

------------------------------------
Pytanie: czy ktoś chciałby to czytać?
Od razu mówię, że to będzie horror, a jak nie wyjdzie to przynajmniej thriller ;p
*To nie jest Fabian - Fejbian (czyli to nie jest angielskie imię) tylko Fabian, polskie imię ;)

Jeśli chcielibyście to czytać to czekam na 3 komentarze pod prologiem. Rozdziały byłyby na przemian z Wampirkami :D

Baj de łej, te Horrorowe mają np. 'Rozdział 1' i polski tytuł, a Wampirowe 'Chapter I' i angielski tytuł, żeby się wam nie pomyliły. Dodam też tagi - wampiry i anioły (dowiecie się potem) :D

Torii xxx

26.03.2013

Chapter VII. 'Or you just are a vampire'.

- CHARLIE! - darłam się.
Usłyszałam ciche chrupnięcie, a gdy spojrzałam w dół, zobaczyłam, że przebił mi już skórę na brzuchu. Stałam i nadal patrząc mu w oczy, roniłam kolejne łzy.
- Wiedziałam, że do tego dojdzie. - wyszeptałam.
Charlie nie ustępował.
- CO DO CHOLERY JASNEJ W CIEBIE WSTĄPIŁO! - darłam się, miotałam, płakałam i wciąż nie mogłam uwierzyć, że on, który zna mnie tylko 5 dni zauważył szybciej niż moja najlepsza przyjaciółka czy brat, bo o rodzicach nawet nie wspomnę. - Dlaczego mi to robisz? - zamieniłam krzyki na błagania.
- Kochanie... - mówił spokojnie, ale nie przestawał wbijać paznokci w moją sk... nie, teraz już w moje mięśnie. - Myślę, że jesteś opętana. - westchnął.
Otworzyłam szeroko oczy.
- ŻE CO?!
- Tak. Wyczuwam od ciebie negatywną energię. - zamilkł na chwilę. - Albo po prostu jesteś wampirem. Tak, raczej to drugie. - zdjął ręce z mojego brzucha.
Szlag!
Domyślił się!
Fakt, to było łatwe do zgadnięcia.
1. Zawsze wszystkich gryzę.
2. Mam nienaturalnie dużo kły i białe zęby (nawet, jak schowam kły do ataku).
3. Jestem strasznie blada.
4. No i przede wszystkim - kiedy mam jakąś ranę to wysysam z niej krew.
Czyli albo Charlie jest niesamowicie inteligentny albo wszyscy inni wyjątkowo głupi. Stawiam na to drugie.
- Ale... Chyba nikomu nie powiesz? - spytałam, patrząc mu głęboko w oczy. Ich błękit dziś był niesamowicie pociągający.
Charles uśmiechnął się, a ja zaniemówiłam.
- Czemu... czemu wcześniej nie wiedziałam?
- Bałem się. Nie byłem pewien, czy to zrozumiesz i czy na pewno jesteś jedną z nas. Teraz jesteś zobowiązana...
- ...tajemnicą. Tak, tak. Nie jestem głupia, Lightbody. Słowo wampira? - wystawiłam kły i podałam mu rękę z wystawionym środkowym i wskazującym palcem oraz kciukiem. To nasze palce przysięgowe.
- Słowo wampira. - chłopak przyłożył te same palce do moich.
Obejrzałam się za siebie.
- Uff, nikogo nie było.
Postaliśmy jeszcze chwileczkę na tej drodze w świetle księżyca (nie, to wcale nie było romantyczne), kiedy podbiegła do nas ucieszona Cher.
- Hej, ludzie, ludzie! Jest zasięg! - wrzeszczała. - Lou zadzwonił i jutro rano przyjedzie po nas jego mama, a przynajmniej postara się przyjechać.
Szybko schowaliśmy kły.
- To świetnie! Macie jakieś jedzenie, żebyśmy nie umarli z głodu?
- Tak. Znaleźliśmy 12 jajek, jakiś chleb w szafce... Nie pytajcie, gdzie była ta szafka, bo sama nie wiem - Lou ją znalazł. Jeszcze 3 butelki mleka. Ale takiego wiecie, od krowy.
- Fuj! Wolałabym trochę wina, jeśli można - powiedziałam blondynowi na ucho, a ten parsknął śmiechem.
Zapowiada się naprawdę fajny czas spędzony z moim przyjacielem-wampirem.
Krwawy, miły czas.
Zaśmiałam się głośno, chwyciłam Charlesa za rękę i ruszyłam w stronę szopy.
-----------------------
Beznadziejny, ale naprawdę się spieszyłam.
Niedługo zamiast rozdziału wyczekujcie konkursu ;)
Kto chętny i weźmie udział?
4 komentarze jak zwykle xx
Torii ♥
Ps. Przepraszam, że krótki i długo czekaliście.
Pps. Szykujcie się na 2 nowe propozycje wyglądu bloga ;) Będziecie głosować w ankiecie :D
Ppps. Jezu, ile pe esów xd Zamierzam zmienić nazwę bloga, ale o tym potem.

6.03.2013

Chapter VI. 'I love you, Megan Spikes'

Odwróciłam się, żeby rozwiać moje wątpliwości.
- Co... co ty tu robisz? - jąkałam się. Nie mogłam w to uwierzyć. Ona. Stała przede mną. A jeszcze dziś byłam na jej pogrzebie. Trzymałam ją za jej zimną, trupią rękę i głaskałam jej bladą twarz.
Ona tu naprawdę stała.
Charlie złapał mnie za rękę i jakby próbując spytać 'Czy to naprawdę ona?', ścisnął ją. Ja w odpowiedzi zrobiłam to samo, przekazując mu prostą odpowiedź.
Tak.
To była ona.
Przed nami stała we własnej osobie Alexandra.
Alexandra Sykes, urodzona 18 września 1995 roku, zmarła 12 czerwca 2010 roku. Siostra Nathana Sykesa, córka Christiny Sykes.
ZMARŁA.
Jakim cudem? Sama nie wiem. Do dzisiejszego dnia nie wiem. A chyba muszę wspomnieć, że skoro piszę w czasie przeszłym, to znaczy, że to wydarzyło się kiedyś.
Dobra, znowu odbiegam od tematu.
- Czego od nas chcesz? - spytałam, próbując opanować drżenie spoconych ze strachu dłoni i mięknące kolana.
- Czego chcę? - zamyśliła się i wskazała na Louiego. - Jego. Miał być z Cher, ale ona jest za płytka, żeby z nim być.
Wszyscy zignorowali jej uwagę na temat naszej przyjaciółki, skupiliśmy się na Tommo.
- Co?! Do jasnej marchewki! Przecież on jest już z El! - darłam się, broniąc rozpłakanej już Calder. Lou przytulał ją i szeptał jej coś na ucho. - A co z naszym planem? - podeszłam do niej i szapnęłam cichutko.
- Mam gdzieś ten cały plan!
- Powiesz nam chociaż gdzie jesteśmy?
- Właśnie - odezwała się Tamara. - Czekałam na party hard, a ty to zepsułaś.
- Jeśli ja nie mogę być szczęśliwa, nikt nie będzie. - odpowiedziała jej Alex.
- Ale dlaczego nam to robisz? Przecież masz jeszcze szansę...
- Nie mam. I już nigdy nie będę miała. - powiedziała tajemniczo. - A ty przestań ją tulić! - krzyknęła do Charliego, który obejmował mnie od tyłu.
- Dlaczego? To, że nas tu zamknęłaś nie znaczy, że musimy się ciebie słuchać.
- Ty niew...
- Chwila! - przerwał jej Domingo. - Czy Lexi miała jakieś tatuaże? - skierował pytanie do naszej siódemki.
- Nie, ani jednego - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Hiszpan podszedł do mnie i powiedział mi na ucho:
-Spójrz na jej lewy nadgarstek.
Dyskretnie wykonałam polecenie.
- Holy shit! - zaklęłam głośno. Zdezorientowana dziewczyna wycofała się.
- Co wy... - zauważyła odkryty nadgarstek. - Cholera, mają mnie - powiedziała do siebie? Nie, pewnie miała pluskwę.
Coś tu jest nie tak.
BARDZO nie tak.
I w tamtym momencie mnie olśniło.
- O MÓJ BOŻE! - wrzasnęłam i jeszcze mocniej wtuliłam się w Charliego. - To jest Anastasia!
- Jaka Anastasia do jasnej cholery?! Megan, o czym ty mówisz?! - Nicolasa zaczęły ponosić emocje. Był wyraźnie zdenerwowany, że taka sytuacja miała miejsce.
An stała jak wryta, najwyraźniej nie mając pojęcia, skąd znam jej tożsamość.
- Anastasia Sykes. To znaczy, jej prawdziwe nazwisko to Sykes. Urodzona 18 września 1995 roku. - recytowałam, patrząc jej w oczy. - Porzucona przez rodziców, bliźniaczka tragicznie zmarłej Alexandry.
Zastanowiłam się chwilkę.
No jasne!
Alexandra wyraźnie chciała mi coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak.
- Tragicznie zmarła - kontynuowałam. - ale nie tak, jak zostało to opisane przez wszystkich.
Anastasia otworzyła szerzej oczy i zaczęła powoli, krok po kroku wycofywać się. Po chwili ruszyła biegiem.
- Charlie! - krzyknęłam. - Charlie, zrób coś!
Blondyn wyciągnął spod paska od spodni mały pistolet, którego wcześniej nie zauważyłam i zręcznie odbezpieczając go, strzelił w uciekającą brunetkę.
PAF!
Dziewczyna stanęła. Czarno-czerwona krew zabarwiła momentalnie jej białą bluzkę. An odwróciła się w naszą stronę, a jako że nie była daleko, mogliśmy dostrzec jej błagalne spojrzenie. Usiadła. Pustym wzrokiem patrzyła w przestrzeń, nie mogąc już normalnie funkcjonować. Złożyła nogi siadając po turecku, a krwawa plama na jej jasnej koszulce poszerzała się z każdym momentem. Zamglone oczy dziewczyny zdradzały wszystko.
Umierała.
Niespodziewanie Anastasia wstała i zwracając się w naszą stronę, popędziła przed siebie. Gdy zbliżała się do naszej spanikowanej ósemki, zauważyłam coś niepokojącego. Wyrwałam się w objęć Charles'a i pociągnęłam go za rękę, krzycząc:
- Ona ma nóż! Jasna marchewka, nóż!
Rozpłakałam się, ale mimo to pobiegłam za blondynem. Skryliśmy się w stodole, zabarykadowaliśmy drzwi i dopiero wtedy skojarzyłam fakty.
Ten tatuaż.
Każdy taki, jak ja, który ukończył 14 rok życia ma taki.
Ale przez fakt, że jestem tylko pół-rokinierą, nie dotyczy to mnie.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Jezusie miłosierny, ona jest rokinierą!
Z drugiej strony drzwi usłyszałam śmiech, po czym pod moimi powiekami dostrzegłam dwa słowa.
Już czas.
Dobrze wiedziałam, na co.
Czas powiedzieć moim dwóm plisandorom o prawdziwej Meg.
- Jestem Megan Spikes - zwróciłam się w stronę pozostałych. - Jestem Megan Spikes i jestem rokinierą.
Tamara i Charlie wycofali się, widocznie przerażeni, a Nicolas, Domingo, El, Cher i Lou obserwowali poczynania naszej trójki.
- Nie... - szepnął Lightbody, zerkając na mnie, żeby potem zwrócić wzrok na Tamarę i tak w kółko.
- Już. Już możecie mi powiedzieć, że to koniec naszej znajomości.
- Megan, ja... To znaczy my... Pomożemy ci. Powiedz, chcesz nią być?
- Rokinierą? Sama nie wiem. Duży D źle mnie traktuje, ale... Z resztą, to nie ważne. Jestem nią tylko w połowie.
- Więc dołącz do nas. Plisandorzy przyjmą cię z otwartymi ramionami, ale trzeba będzie wyruszyć na wyprawę do Małego C.
- A co z nimi? - wskazałam na zdezorientowaną piątkę.
- Nimi zajmie się Paul.
- Paul?
- Tak. - odpowiedziała mi Tamara. - Paul to nasz doręczyciel, tak jak wy macie Mike'a.
- Skąd wy wiecie o Mike'u?!
- Co to, krąg 16987510943852 pytań? Eh, mamy dojścia i tyle. Podejmij decyzję - albo idziesz z nami - Charlie przerwał, bojąc się, że wybiorę drugą opcję. - Albo wracaj skąd przybyłaś, bo tu cię nie chcemy.
- Rokinierzy i Plisandorzy. Wybór należy do ciebie. - skwitowała Tam.
Nie, to nie dzieje się naprawdę!
Nie zdradzę Go!
Ale...
Wolę Plisandorów...
- Na kwiatki cioci Cornelii!
I wtedy się stało.
Zauważyłam, że leżę na stogu siana, cała w suchej trawie, ubrana w kremową sukienkę, z poczochranymi włosami.
To był sen!
Gdy tylko Charles spostrzegł, że nie śpię, podbiegł do mnie i spytał, jak się czuję.
- Dobrze... Długo spałam?
- Sześć, może siedem godzin. Zemdlałaś, kiedy usłyszałaś głos Ginger za nami - przewrócił oczyma. - Zamknęła nas wszystkich tutaj, to znaczy, ta szopo-stodoła jest otwarta, ale ogrodzenie zamknięte - sprawdzałem.
- Która godzina?
- 11:15 PM.
- Charlie... Miałam dziwny sen.
- Jaki?
- Powiedziałam wam, że jestem jakąś tam rokinierą, a wy byliście plisandorami...
- My?
- Ty i Tamara.
Blondyn zdziwił się.
- Wiesz, co to za ludzie? Oni nie istnieją, fakt, ale to takie baśniowe stworki, które toczą ze sobą wojnę i nigdy nie dojdą do porozumienia.
- Dziwne... Przejdziemy się na spacer? - postanowiłam skorzystać z okazji, że jesteśmy tu uwięzieni i zbliżyć się do przyjaciela.
- Chętnie. Tylko wiesz, za daleko nie dojdziemy - zaśmiał się, wziął mnie pod rękę i ruszyliśmy powoli, bo chodzenie w takich butach po wiejskich dróżkach nie było łatwym zadaniem. W końcu poddałam się i szłam na boso.
- Wiesz co? Jak na uwięzionego na jakiejś farmie, czy jak to nazwać, masz dość dobry humor.
- Fakt.
Zatrzęsłam się z zimna.
- Masz - ściągnął swoją marynarkę i założył mi na ramiona.
- Dzięki... Wiesz, oprócz głodnej Meg, jestem również znana jako zmarzluch Meg.
Chłopak uśmiechnął się.
- Księżyc pięknie dziś świeci, prawda? - zatrzymał się i spojrzał mi w oczy.
Staliśmy tam.
Naprzeciwko siebie.
Po prostu chłonąc nasze spojrzenia.
Blondyn przysunął się bliżej mnie, a ja zamknęłam oczy i pozwoliłam, aby to się stało.
Tan moment.
Jego wargi zetknięte z moimi na kilkanaście sekund.
Jego dłonie na moich biodrach i moje oparte o jego klatkę piersiową.
Delikatny, ale szczery i prawdziwy pocałunek.
I taki jakiś... nie wiem.
Ale i tak idealny.
Właśnie tak go sobie wyobrażałam.
Kiedy oderwaliśmy się od siebie, Charlie przytulił mnie i wyszeptał wprost do mojego ucha:
- Megan, oszalałem na twoim punkcie. Wydaje mi się, że to miłość od pierwszego wejrzenia - przerwał, aby spojrzeć mi w oczy i ująć moje dłonie. - Kocham cię, Megan Spikes. Czy uczyniłabyś mi tą radość i zostałabyś moją dziewczyną?
Przygryzłam dolną wargę, uśmiechając się.
- Oczywiście, że tak. - przytuliłam go mocno. Chłopak gładził moją głowę i czułam, że się uśmiecha.
Już wiem.
Podczas pocałunku czułam coś jeszcze.
I teraz wiem, co.
Jakby był taki... zakazany?
Charles wbił palce w mój brzuch.
- Ał! Charlie, to boli!
Spojrzałam mu w oczy.
- Cholera, Lightbody, przestań! - zacisnął je jeszcze bardziej.
Nie spuszczałam wzroku z jego tęczówek.
Zapłonęły miłością i złością.
Zbielały całkowicie.
O nie, zaczyna się, pomyślałam.

------------------------------------------------
 Taki tam fantasy xd
Spodziewaliście się takiego obrotu spraw? Ze mną wszystko jest możliwe :)
4 komentarze - zaczynam pisać następny.
Torii xx