26.02.2013

Chapter V. 'Oh. My. God. Seriously, today everything could happen.'

PRZECZYTAŁEŚ - ZOSTAW KOMENTARZ! + Proszę, przeczytajcie info na dole.


- No dobra, dobra, idę! - Nicolas zaczął się ubierać.
Wreszcie.
Do ślubu zostało 30 minut, a do kościoła od kolegi mojego brata idzie się właśnie tyle, więc w razie czego powinniśmy tam pojechać, a nie pójść.
- Zamów taksówkę - powiedziałam Charliemu.
- Już idę. Weź go trochę przyspiesz, co?
To piękne, że znając tego gościa 4 dni, wiem, że to ten jedyny. Za każdym razem, gdy tylko się odezwie, automatycznie się uśmiecham, a jego dotyk przyprawia mnie o dreszcze.
Ale z drugiej strony nienawidzę tego uczucia. No bo to straszne! On pewnie ma mnie tylko za przyjaciółkę, ba, może nawet tylko za koleżankę, znajomą. A ja znając mnie zachowuję się jak totalna idiotka, bo wariuję przy chłopakach, którzy mi się podobają.
Moje przemyślenia przerwał przerażający trzask. Podskoczyłam z piskiem, nie znając jego źródła.
TRZASK!
Przestraszyłam się, nie tyle tego, jak był on niespodziewany, ale tego, że powtórzył się.
TRZASK!
Jeszcze głośniejszy niż dwa poprzednie! Wpadłam w panikę. Na dół zbiegł Carlos, w którego domu się znajdowaliśmy - przyjaciel Nicolasa, u którego mój brat nocował.
- Uciekajcie! Bierzcie ze sobą wszystkie lekkie, ale cenne waszym zdaniem rzeczy.
- Twoje?
- Tak, wszystkie! Ruchy, ruchy, ruchy! - krzyczał, a my nadal zdezorientowani biegaliśmy po domu i szukaliśmy kosztowności. Po dosłownie 15 sekundach coś ciężkiego jak fortepian spadło u góry, więc z sufitu salonu posypał się na nas tynk.
- Szlag, to już? Uciekajcie, uciekajcie! Bierzcie swoje rzeczy i to, co wzięliście ode mnie i uciekajcie! DO JASNEJ CHOLERY, RUSZCIE TE ODPICOWANE TYŁKI, BO TEN DOM SIĘ WALI!
Dopiero do mnie dotarło.
Trzask desek na dachu, strychu i trzecim piętrze po kolei.
Zawalenie się trzeciego piętra na drugie.
A zaraz zawalenie się reszty budynku.
Z nami w środku.
- O dobry Boże. - powiedziałam pod nosem, zaczynając już powoli płakać i modlić się w duchu, jednak stojąc nadal w miejscu jak drzewo, które stoi i tylko czeka, aż coś je złamie, zakończy jego żywot.
Wszyscy już uciekli, ale ja nadal tu tkwię.
Sama.
Nawet Charlie uciekł.
Ale ja nie.
Sama.
Czekam na śmierć, nie wiedzieć czemu, nie ratując się ani trochę.
Trzeszczenie sufitu nade mną.
Sama.
- Megan, co ty do cholery wyrabiasz?!
Sama.
Nikt się mną nie przejął. Nie zwróciłam na niego uwagi. Niech krzyczy. Zostawił mnie.
SAMĄ.
Na pastwę losu.
- MEGAN, RUSZ TĄ DUPĘ, JEŚLI CHCESZ, ŻEBY NADAL ISTNIAŁA!
Nie, dziękuję. Idź po Ginger, może jej coś się stało. Przecież mogła się czymś zarazić.
SAMĄ.
Pracuje w szpitalu, jest taka pomocna dla ludzi. A ja tylko uczę się w rejonowym liceum, ze średnimi wynikami.
- MEGAN!
- Przestań się drzeć. - wymamrotałam chłodno i wybiegłam (co było nie lada wyczynem, przypominam, jakie miałam szpilki!) z zawalającego się domu Carlosa. Za sobą usłyszałam stukanie wyjściowych butów mojego towarzysza i już chwilę potem oboje byliśmy na zewnątrz.
Oddaliliśmy się od budynku.
Oczekiwaliśmy.
Oczekiwaliśmy na to, co było już pewne.
Oczekiwaliśmy na pozbawienie Carlosa wszystkiego, co miał.
- Stary, tak mi przykro... - powiedział mój kochany braciszek i przytulił swojego przyjaciela, który tylko pochlipywał cicho.
- O mój Boże! - krzyknęłam, kiedy ostatnie piętro budynku runęło, a z kupy gruzu i zepsutych rzeczy wyswobadzały się tumany pyłu. W tym momencie podjechała taksówka.
- Wytłumaczę mu, co się stało - powiedział do mnie, a ja kiwnęłam potakująco głową, podchodząc do Tamary i przytulając ją.
- Co się stało, mała? - spytała szeptem.
- Charlie się stał - odpowiedziałam jej na ucho i wypuściłam ją z objęć.
W oddali słyszałam, jak wyżej wymieniony tłumaczy coś kierowcy, a ten tylko kręcił głową.
- Megaaaaaan! - zawołał blondyn. Podeszłam do niego w możliwie najszybszym tempie, na jaki było mnie stać bez zagrożenia życia w tych butach. Mimo, że byłam na niego zła, mogło to być ważne.
- Pan mówi, że jak pojedzie szybciej to zdążymy, ale trochę więcej nas skasuje.
- Ile za kilometr? - skierowałam pytanie do kierowcy.
- Funt i pięćdziesiąt pensów.
- Przeżyjemy. Do kościoła są tylko 2 kilometry - uśmiechnęłam się.
- Przypominam, że opłata początkowa wynosi trzy funty.
To będzie 6 funtów, 1 funt i 20 pensów od każdego plus ode mnie podwójnie...
- Dobrze. Idę po nich - pobiegłam w moich kosmicznych szpilach do Nicka i Tam, którzy smutno rozmawiali z Carlosem i pocieszali go najlepiej jak umieli.
- Hej, Carlos! - zawołałam. - Przepraszam, ale musimy jechać. Nasza obecność na tym ślubie jest wręcz obowiązkowa.
- Spokojnie, wezmę to, co ocalało i jadę do cioci.
- Gdzie mieszka twoja ciocia?
- W Londynie.
- To daleko. Masz - dałam mu dziesięć funtów. - Mało, ale każdy pens się liczy, prawda?
- Ja nie mogę tego przyjąć... Dziękuję. - powiedział cicho.
- No, to na nas czas. Trzymaj się, Carl.
- Dzięki, wy też - uśmiechnął się blado.
Wsiedliśmy do taksówki i pędem ruszyliśmy do świątyni. W połowie naszej czterominutowej drogi, Charlie powiedział mi na ucho:
- Jesteś dobrą przyjaciółką, wiesz?
- A skąd ci się wzięło na takie teksty?
- A tak jakoś, może dlatego, że byliśmy świadkami, jak pomogłaś koledze Nicka, to było piękne.
- Mhm, fajnie. - odwróciłam głowę w drugą stronę, zapomniałam, że byłam na niego strasznie zła.
- Hej, Ruda, co się stało? - złapał moją twarz za podbródek i skierował mój wzrok tak, aby jego przenikliwe, lazurowe tęczówki mogły przeczytać wszystko z moich myśli.
Jeśli chcesz czytać mi w myślach, to mogę pomyśleć, za kogo w tym momencie cię mam.
Ugh, ale ten gościu działał mi na nerwy.
To znaczy, wiecie, tylko w tamtym momencie. Nadal mi się podobał, żeby było jasne.
- Jesteś zła. Na mnie. Bo nie zainteresowałem się tym, czy wyszłaś już z budynku, kiedy uciekaliśmy.
- Masz jeszcze jakieś ukryte talenty, supermenie?
- Aha! Więc to prawda. Przecież się zainteresowałem... Oj, Meggie...
- Nigdy tak do mnie nie mów.
- Dlaczego? Coś się stało?
Z moich oczu popłynęły dwie, samotne, ale duże łzy. Tamara złapała mnie pocieszająco za rękę, a Nick obrócił się z przedniego siedzenia i pokiwał głową, dając znak blondynowi, żeby nie drążył tematu.
Charles chyba to zrozumiał, bo już po chwili poczułam, że ktoś obejmuje mnie ramieniem i przyciska blisko siebie. Moje nozdrza chłonęły łapczywie zapach jego wody kolońskiej, a serce biło jak oszalałe, prawdopodobnie pragnąc wyjść na spotkanie z sercem chłopaka obok.
- To on... Nath tak do mnie mówił.
- To brat Alexandry, prawda?
- T-tak. - mówiłam, powstrzymując drżenie brody.
- Skrzywdził cię?
- Kiedyś, pół roku temu, byliśmy parą. Rzucił mnie bardzo brutalnie, dlatego trochę źle go wspominam.
- Przepraszam, że w ogóle poruszyłem ten temat - powiedział, z spuszczoną głową, ale nie przestając mnie przytulać.
- Nie ma problemu. W końcu nie mogę u...
Telefon blondyna niespodziewanie zadzwonił.
- To Gin, muszę odebrać. - ściągnął rękę z mojego ramienia i z wielkim westchnieniem wcisnął zieloną słuchawkę.
- Tak? ... Tak ... Hej, Ginger ... GINGER! ... Pamiętaj, że nadal jesteśmy tylko przyjaciółmi ... Wiem. Ale to nic nie zmienia ... Poczekaj! ... Gin!
Odsunął komórkę od ucha, więc pewnie jego przyjaciółka-dziewczyna się rozłączyła.
- Niech zgadnę - zazdrosna, że nie spędzasz z nią każdej wolnej chwili?
- Eh, żebyś wiedziała... Czasami jest naprawdę irytująca. - złapał mnie za rękę. - Ale dziś jestem do twojej dyspozycji, bo to ty mnie tu zaprosiłaś.
- Zaraz, zaraz - przerwał naszą rozmowę Nicolas. - Megan, słyszysz to?
Nadstawiłam uszu. Jedynym słyszalnym wtedy dźwiękiem oprócz warkotu silnika było radio. Chwileczkę...
- To Glee!
- Właśnie. Jaka to piosenka?
- No Air, Rachel Berry i Finn Hudson - uśmiechnęłam się promiennie.
- Lubisz Glee? - zapytał Charlie.
- Kocham! A ty?
- Naprawdę? Ja też to uwielbiam! Team...?
- Finchel, oczywiście!
- Tak! A co z Hudrey?
- Masz na myśli Fabson?
- No, wiesz, nigdy nie wiedziałem jak ich nazwać. Dla mnie nie. Quinn powinna być z Puckiem.
- Tak! Właśnie! - uśmiechnęłam się.
Dalej wsłuchiwaliśmy się w utwór i piękne dobranie głosów Cory'ego i Lei. Kochałam tą parę, pff, nadal kocham! Samochód zatrzymał się, gdy Rachel wyciągała jakieś wysokie dźwięki.
- Sześć funtów i trzydzieści pensów poproszę.
- Nick, wyskakuj z kasy, odda, ci po ślubie, nie mamy czasu! - krzyczałam, wychodząc z pojazdu za blondynem.
Brat dał kierowcy dziesięć funtów ze słowami 'reszty nie trzeba'. Taksówkarz uśmiechnął się, podziękował i życzył nam miłej zabawy.
Zdyszani weszliśmy do kościoła. Zajęliśmy miejsca koło Lou, El, Cher i Dominga, którzy dotarli na miejsce przed nami. Usiedliśmy dokładnie w takiej kolejności: El, Lou, Cher, Domingo, Charlie, ja, Tamara i Nicolas. Zajęliśmy całą ławkę. Gdy tylko się usadowiliśmy, przez środek przeszła Etta, mama Tamary. Moja przyjaciółka, widząc szeroki uśmiech matki przewróciła oczyma i westchnęła.
Myślałam sobie, jak ja będę wyglądała na moim ślubie. Wyobraziłam to sobie. Biała, wchodząca w różowy suknia, bukiet białych i jasnoróżowych róż...
Ej, moment.
- Tamara, czy tylko mnie się wydaje, czy ona...
- Tak, też tak sądzę. Jasna cholera, wiedziałam, że coś odwali.
- DZIEŃ DOBRY WSZYSTKIM! - krzyknęła Etta na cały kościół.
- Eeee... Meg? - Charlie zdziwił się zachowaniem kobiety. - Czy z nią jest coś nie tak?
- Nie. Po prostu znowu jest pijana. - odpowiedziałam, ze spokojem.
- Przepraszam, czy pani jest pod wpływem alkoholu?
- Jakiego alkoholu? - bełkotała. - Przecieeeeeeż ja nic a nic nie wypiłam!
- Kochanie, co ty wyprawiasz? - zapytał jej narzeczony.
- Wychodzę za ciebie, skarbieeeee! - wykrzyczała.
- Bardzo mi przykro, ale nie udzielę sakramentu małżeństwa pijanej kobiecie.
Tamara westchnęła z ulgą, a ja parsknęłam śmiechem. Co jak co, ale to chyba najgorsza córka, jaką Etta mogła sobie wymarzyć.
- W takim razie co z weselem?
- Nie wiem. Może pan to okrzyknąć po prostu zwykłą zabawą.
- No dobrze. Przepraszam, mógłbym prosić o uwagę? - powiedział głośniej Thomas (jak się dowiedziałam nie dawno). - Z powodu stanu Et jesteśmy zmuszeni zmienić styl imprezy z weselna na po prostu przyjęcie. Chętni niech kierują się BARDZO POWOLI na miejsce, w którym ma się odbyć zabawa.
Wychodziliśmy, w większości z otwartymi szeroko oczami. Stanęliśmy na placu przed świątynią.
- O. Mój. Boże. - powiedziałam, gdy wszyscy moi przyjaciele już się zgromadzili. - Serio, dziś wszystko może się zdarzyć.
- Naprawdę wszystko? - spytał Charles, łapiąc mnie za rękę, tak, aby nikt tego nie zauważył.
- Naprawdę - przytaknęłam. Poczułam, że chłopak wkłada mi w dłoń małą karteczkę, po czym delikatnie ją puszcza.
- Co to? - wysłałam mu sms'a, żeby nikt nas nie słyszał. Wszyscy spojrzeli na nas dziwnie, gdy w momencie, w którym schowałam telefon do kieszeni, komórka blondyna zadźwięczała, oznaczając przyjście wiadomości. Szybko mi odpisał.
Zobacz.
Otworzyłam ją. Powoli zaczęłam czytać każde słowo, analizując je dokładnie.
- Odwala ci? - uśmiechnęłam się, ale nie mogłam przyjąć do siebie wiadomości, że tekst z niej jest prawdziwy.
Co pisało na tej karteczce?

'Mam szczęście, że cię poznałem, bo gdyby nie ty, pewnie teraz byłbym z Ginger. Szczerze? Przez te 4 dni zamieniłyście się pozycjami. Z tą różnicą, że ciebie wcześniej nie znałem, a ją chyba kochałem, a teraz nie chcę jej znać, a ty... Nie jestem niczego pewien. Może spotkamy się o północy na tym placu, co? Dość oddalony od miejsca imprezy, więc nikt nas nie będzie podsłuchiwał xx
Charlie xoxo
Ps. Weź też jakieś wygodniejsze buty, bo nie wiem, czy te szpilki pozwolą ci na to, co zamierzam zrobić ;)
Pps. Bez takich myśli, tak? Jesteś jeszcze niepełnoletnia, pamiętaj o tym! :D'

No, to może napiszę troszkę o Charlesie?
Po pierwsze, jest wegetarianinem. Ma młodszą siostrę, Anabelle (trzynastoletnią). Jest w wieku Louiego i Nicka, czyli ma osiemnaście lat. Pociągają mnie starsi...
Hej, Megan! Ogarnij.
No, to kontynuując... Ma lazurowe oczy i piękne blond włosy. Jest dobrze zbudowany, kocha koszykówkę, no i jak już wiecie - Glee. Zdał na prawo jazdy, ale nie jeździ jeszcze - boi się, że spowoduje wypadek. Ma kota, kotkę dokładniej, którą nazwał Red (gdy się o tym dowiedziałam to normalnie miałam focha!*). Kocha swoją rodzinę i przyjaciół najbardziej w świecie.
- Nie. Naprawdę. - podszedł do mnie i powiedział mi na ucho: - Tylko się nie spóźnij, czekam maksymalnie 5 minut.
Po tych słowach ruszył w stronę czekającego już mikrobusa, którego zamówił Domingo. Mieścił 9 osób, a nas było 8 plus kierowca, czyli akurat. Jechaliśmy około pięciu minut. Wysiedliśmy przed jakąś starą szopą.
- Eeee... To na pewno tu? - spytałam kierowcę.
- Tak, na pewno.
Wysiedliśmy, a taksówkarz odjechał z piskiem opon, nie fatygując się nawet o odebranie opłaty.
- Witajcie - odezwał się jakiś damski głos za nami.
O NIE.
Od razu wiedziałam, kto to był.

------------------------------------
*Red - tutaj: rudy

O JA CHAMSKA, ZOSTAWIĘ WAS TAKICH NIEPEWNYCH :D
Dlaczego prosiłam, żebyście to przeczytali?
Damian zrecenzował tego bloga. Zrobiło mi się bardzo przykro, bo nie były to zbyt miłe słowa. O czym mówię?

1. WYGLĄD - wygląd jest piękny, naprawdę, trochę ciemny ale mi to nie przeszkadza, po prostu pięknie wiec musi być 10/10
2. OGLĄDALNOŚĆ - wejść jest ponad 1500 i 6 obserwatorów, blog ma już prawie pół roku i to jest bardzo ale to bardzo mało! Obserwatorów powinno być 4 razy więcej, tak samo wejść (-6), są komentarze ale mało i nie przy każdej notce (-2) więc sorry ale... 2/10

3. ATRAKCJE - nie widzę tutaj ich zbyt wiele, kontakt z bohaterami, spamownik, bohaterowie, translate... szkoda że tak mało (-2) 8/10

4. POSTY - czasami są przerwy między nimi nawet 8 dni (-2), notki są fajne, często bardzo krótkie, nie przeszkadzało by mi to jeśli były by codziennie (-1), czasami są też bardzo długie, jest mało zdjęć, a jak są to czarno białe (-1) więc 6/10

RAZEM: 26/40 - jest dobrze, wchodźcie

RADZIŁBYM DODAWAĆ więcej kolorowych ZDJĘĆ, gdyż blog bez tego jest ponury.
Dlaczego mi przykro?
Nie komentujecie, nie wchodzicie, nie obserwujecie. Dlatego dostałam 2/10 za oglądalność.
Zgadzacie się z tą recenzją?
Tylko proszę, bez hejtów i na mnie i na Damiana.
Kolejna sprawa. Pytajcie mnie i bohaterów, bo chcę wiedzieć, co jeszcze was ciekawi!
Dodałam ankiety, głosujcie.
KAŻDEGO, KTO PRZECZYTAŁ PROSZĘ O KOMENTARZ.
Nawet tych leniwców. 
Jeśli nie będzie 5 komentarzy pod tym rozdziałem, bez cackania się zamykam bloga.
Serio. 
Jeśli nie chcecie, żeby istniał, to spoko, jest taki magiczny przycisk 'usuń bloga'. 
To zajmuje sekundę.
Pozdrowionka, kochani,
Wasza Torii xx          

15.02.2013

Chapter IV. 'Time of death - 2:48 AM'.

- Coś się stało? - zapytał zdziwiony Lou.
- Nie. Po prostu muszę z kimś porozmawiać.
- Przecież tutaj jestem. Możesz pogadać ze mną.
- Z kimś konkretnym - rzuciłam chłodno i pobiegłam w stronę domu Lloydów. Oczywiście nie przestało padać, a to LouLou miał naszą umbrellę, toteż całkiem przemokłam. Drzwi otworzyła mi mama Cher.
- Dzień dobry. Jest może...
- Już ją wołam.
Po chwili usłyszałam krzyk pani Lloyd i tupanie jej córki zbiegającej w dół.
- Heeej, znalazłaś go?
- Tak, ale... Powiedziałammużeweźmieszudziałaonwtedysięzgodziłwięcsoryaleidzieszdoxfactora.
- ŻE CO?!
- You know, musiałam go zachęcić do wzięcia udziału...
- Ale przecież ty dobrze wiesz, że dużo osób zna mnie w Manchesterze, a jak się nie dostanę? Będę wielkim pośmiewiskiem!
- Oj nie przesadzaj, głupku! Masz wielki talent. Poza tym, wybrałam ci już piosenkę.
Cher spojrzała się na mnie, jakbym właśnie powiedziała jej, że zaręczyłam ją bez jej wiedzy.
- Turn my swag on.
Dziewczyna podniosła wzrok na wysokość mojego i stopniowo zaczęła się uśmiechać.
- Dziękuję. - przytuliła mnie.
Nie powiem, to było miłe. Lubię, kiedy ktoś mnie przytula, dlatego odwzajemniłam uścisk.
- Dobra, nie słodźmy już tak. Musimy przygotować się do castingu!
- Tak, tak... - usłyszałam Forever Young, które ustawione było jako dzwonek na mojej komórce. - Cher, przepraszam, muszę to odebrać, czekam na ważny telefon.
- Nie ma sprawy, ja poćwiczę - uśmiechnęła się i włączyła na swoim laptopie 'Turn my swag on'.
Wyszłam z jej pokoju i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Megan Spikes, słucham?
- Witam, dzwonię z ostrego dyżuru...
- CO SIĘ STAŁO?! - zaczęłam panikować, nie wiedząc co zrobić.
- Spokojnie. Proszę przyjechać do szpitala miejskiego.
- Może mi pan chociaż powiedzieć, o kogo chodzi?
- Wszystkiego dowie się pani na miejscu.
Wybiegłam z domu Lloydów, nawet nie wysilając się na jakiekolwiek pożegnanie w stronę mamy Cher. Zastanawiałam się, komu i co mogło się stać. Najpierw przez głowę przeszła mi mama, tata, pomyślałam nawet o Nicolasie! (przyp. aut. Miejsca, w których po raz pierwszy pojawia się imię nowej postaci podkreślam)
Tak, dobrze myślicie.
Nicolas to mój starszy o 2 lata brat. Ma brązowe oczy i dość krótkie, czarne włosy, oczywiście po tacie, bo mama jak i ja jesteśmy rude. To znaczy, wiecie, jego 'krótkie' włosy są na tyle długie, że musi je układać i już ma odruch, od którego się uzależnił - ciągłe zarzucanie grzywką, ugh. Ale przynajmniej jest skautem, takim nastolatkiem-skautem (tak, są tacy i to jest naprawdę fajne!) i gra na gitarze, uff, to go ratuje w moich oczach.
Tuż po nich do głowy wpadli mi wszyscy przyjaciele po kolei. Louis, Tam, a nawet Domingo, który wpadł mi do głowy nie wiadomo dlaczego. O Cher nie pomyślałam, przecież ledwo wyszłam z jej domu.
W moich oczach pojawiły się łzy, które szybko stoczyły się po moich policzkach, zostawiając za sobą mokre ślady. Kochałam ich wszystkich, no, prawie wszystkich, a myśl, że coś stało się jednemu z nich po prostu przytłaczała moje kościste barki.
Nie wiedziałam nawet, w którym momencie wbiegłam do szpitala i stanęłam naprzeciwko pani w recepcji. Spojrzałam na zegarek. 22:16.
- W czym mogę pomóc?
- Pewien doktor prosił mnie, abym przyjechała najszybciej jak się da na ostry dyżur. Wie pani, gdzie to jest?
- Oczywiście, na trzecie piętro, korytarzem w lewo i do końca, do wielkich drzwi.
- Dziękuję bardzo - rzuciłam przez ramię i już biegłam po schodach. Na wysokości półpiętra między drugim a trzecim poziomem wpadłam na pewnego chłopaka.
- Bardzo przepraszam, nic ci nie jest? Pewnie się spieszysz, dobra, nie zatrzymuję cię. - od razu powiedział i przepraszając oddalił się.
Wleciałam przez ogromne drzwi na ostry dyżur.
~~~
- Sądzimy, że z tego wyjdzie, ale ucierpiała poważnie, dlatego nie jesteśmy pewni. Spójrzmy prawdzie w oczy - jej życie wisi na włosku, ale wydaje nam się, że uratujemy ją.
- Dziękuję panu za szczerość, nie lubię, gdy ktoś mydli mi oczy pocieszeniami.
- Tu nie ma za co dziękować, powinniśmy być szczerzy dla pacjentów, ich rodzin czy przyjaciół. Ale teraz proszę, żeby pani wyszła.
- Nie ma problemu, do widzenia - już wychodziłam, chowając twarz w liliowy szal.
- Może pani zaczekać na korytarzu, poinformuję panią o jej stanie zdrowia za 2 godziny, góra trzy.
- Dobrze, to ja usiądę - powiedziałam, nadal nie odwracając się w stronę mężczyzny w białym kitlu.
Gdy usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, ciężko opadłam na krzesło i zalałam się łzami. Płakałam długo. Bardzo długo. Pół godziny? Może nawet godzinę. Widziałam się z nią 15 minut wcześniej! Schowałam twarz w dłonie i podciągnęłam kolana pod brodę.
- Masz. Kupiłem ją dla siebie, ale tobie bardziej się przyda - usłyszałam za sobą. Uniosłam głowę i moim oczom ukazał się śliczny blondyn o szarozielonych oczach, który mrużyły się, gdy tylko się uśmiechał. W dłoni trzymał kawę, którą delikatnie przesuwał w moją stronę.
- Dzięki - powiedziałam niepewnie i dopiero wtedy rozpoznałam w nim chłopaka, na którego wpadłam na schodach.
- Może przejdziesz się ze mną i kupię drugą, hm?
- Jasne, to na pewno lepsze niż siedzenie tu i czekanie na cud.
Ruszyliśmy schodami na 2 piętro, gdzie mieściła się szpitalna kafejka. Była bardzo zadbana i posprzątana, mimo że jedzenie stamtąd smakowało jak kilkudniowe skarpetki. Blondyn kupił kawę i wróciliśmy przed salę, gdzie leżała moja przyjaciółka.
- Ale ja głupi! Charlie jestem. - powiedział chłopak, wyciągając w moją stronę dłoń.
- Megan.
- Co robisz tu tak późno?
- Eh, długa historia. W skrócie moja przyjaciółka, Alexandra Sykes, chciała popełnić samobójstwo, a nikt nie mógł do niej przyjechać. Więc oto jestem.
- Przykre.
- A ty co tu robisz?
Charlie zaśmiał się, a jego oczy znów się zmrużyły.
- Ja tu pracuję - uśmiechnął się promiennie, na co ja tylko smutno uniosłam kąciki ust.
- To gdzie twój kitel?
- Hej, ja tu tylko sprzątam! - zacytował. - Sprzątam w tej kafejce szpitalnej, gdzie byliśmy po kawę.
- Dobrze płacą?
- Ugh, ujdzie w tłoku, ale wiesz, poznaję wiele fajnych ludzi, czekających na przyjaciółkę przed ostrym dyżurem - uśmiechnął się, chyba już po raz 13859835984912 dzisiaj.
Rozmawialiśmy tak jeszcze z 2 godziny, a tematy nadal nam się nie kończyły. W pewnym momencie lekarz wyszedł z sali i pozwolił mi wejść. Poprosiłam, żeby Charlie wszedł ze mną i chwilkę później już siedziałam koło Alex.
- Jak się czujesz? Lepiej?
- Lepiej, pewnie się wyliżę.
- Nie strasz mnie więcej! A, tak w ogóle to jest Charlie, Charlie - to jest Alex.
- Cześć, jak się czujesz?
- Bywało lepiej, ale dość dobrze. Jak się cieszę, że przyszłaś, Meg. Nikt na tym świecie nie ma dla mnie czasu...
- Charli, mógłbyś...? - spytałam dyskretnie.
- Jasne, poczekam na zewnątrz. Trzymaj się, Alex.
- Dzięki. - uśmiechnęła się słabo.
- I to dlatego...
- Nie. - nie dała mi skończyć. - Jest w naszym mieście ktoś, kogo kocham nad życie, kto mnie uszczęśliwia, tak cholernie mnie uszczęśliwia, a nigdy z nim nie będę.
- Lou - powiedziałam szeptem bardziej do siebie niż do niej, ale ona najwidoczniej to usłyszała.
- Właśnie. Megan, możesz mi coś obiecać? Nie mów mu. Ani o tym, co powiedziałam ci przed chwilą, ani o całej sytuacji. Nawet, jeśli już mnie nie będzie.
- Obiecuję.
Siedziałam z nią i rozmawiałam tak chyba z godzinę, kiedy Alex powiedziała:
- Już czas. Przeproś Cher za to, że nie dotrzymam obietnicy. Cher... Cher... - zacinała się. - Cher też go kocha. Obiecałam, że nikomu nie powiem, ale ty musisz coś zrobić. Musisz doprowadzić do zerwania Lou i Eleanor. I złączyć Ler.
- Ler?
- Louiego i Cher. Zrób to dla jego dobra... - ostatnie słowa praktycznie wychrypiała.
Po tym wyznaniu maszyny podłączone do jej bladego ciała zaczęły niebezpiecznie pikać, więc szybko pognałam po lekarza.
- Pomocy, pomocy! Ona umiera! - wrzeszczałam jak opętana.
Dosłownie sekundę później zobaczyłam całe stado lekarzy i pielęgniarek, którzy panicznie biegali nad Alex z różnymi urządzeniami. Wybiegłam z sali cała we łzach i usiadłam pod ścianą. Moim ciałem wstrząsały nieprawdopodobne spazmy, których za nic nie potrafiłam powstrzymać.
Charlie, widząc co się dzieje, podszedł do mnie i usiadł obok. Przytulił mnie, gładząc swoją silną dłonią moje ramię na zmianę z głową i powtarzając w kółko słowa jak 'wszystko będzie dobrze' czy 'ona jest silna, wyjdzie z tego'.
Około godzinę później szum wokół mojej przyjaciółki ucichł i przekonana, że im się udało weszłam do sali. Tam od razu zagrodził mi drogę lekarz zawalony papierami. Spojrzał na zegarek, po czym powiedział:
- Czas zgonu - godzina 2:48.
Stanęłam jak wryta i nie panując nad jakimikolwiek emocjami zaczęłam wydzierać się na doktorów.
- To wasza wina! Gdybyście pilnowali jej cały czas pewnie by żyła! - zaczęłam wykrzykiwać, wymachując pięściami przed twarzą jednego z nich. Do sali wparował mój nowy znajomy.
- Megan! Wystarczy! - złapał mnie za ręce i przycisnął do ściany. - Podajcie jej środki na uspokojenie. Już!
Poczułam, jak ktoś wstrzykuje mi coś w rękę, a ziemia zaczyna się do mnie przybliżać. Usłyszałam jeszcze tylko jakiś krzyk lekarza na Charliego i uderzenie głowy w ścianę, a potem tylko coś przygniotło moje ciało do ziemi.
Ciemność.
Bardzo ciemna i długa ciemność.
~~~
Gdy się obudziłam, leżałam w jakiejś sali. 'Pewnie wpakowali mnie do szpitala', pomyślałam. Rozejrzałam się. Na łóżku obok leżał Charlie. Przyglądał mi się z uśmiechem.
- To było słodkie.
- Co? - spytałam, zdezorientowana.
- To, jak zareagowałaś wczoraj na... No, sama wiesz co. - uniósł się delikatnie i podniósł swój telefon z podłogi.
- Która godzina?
- 1:09.
- Rano?!
- Tak, wiesz? Jest jeszcze noc. Przecież po południu, ciołku.
Dopiero wtedy spostrzegłam, że Charlie jest bez koszulki. Przygryzłam dolną wargę, bo co jak co, klatę miał ładną. Spojrzałam na mój strój. Ubrana byłam w szpitalną koszulę.
- Sama się w to ubrałam? Nic nie pamiętam.
- Nie, pielęgniarki cię przebrały. Zrobiły ci też jakieś badania.
- Ale ja mam zapłon, nie ma co. Dopiero zauważyłam, że masz rozcięty łuk brwiowy. Vas' just happened?!
Blondyn spuścił głowę, a po chwili wstał. Odruchowo odwróciłam wzrok, ale kątem oka zauważyłam, że ma bokserki. Uspokoiłam się. Chłopak położył się koło mnie.
- Mam wykształcenie lekarskie, więc kazałem im podać ci środki uspokajające. Ale jednemu lekarzowi nie spodobało się to, że ktoś taki jak ja mówi mu, co mam robić. Krzyczał coś, nie pamiętam co. Ale potem chwycił mnie za włosy i uderzył moją głową o ścianę. Niestety zrobił to niefortunnie i rozbiłem sobie łuk. Potem zemdlałem i chyba spadłem na ciebie. (przyp. aut. pisząc o tym łuku brwiowym zaczęła mnie boleć głowa w okolicach prawej brwi xd)
Przysłuchiwałam mu się z uwagą i co chwila spoglądałam na opatrunek na jego twarzy.
- Dlaczego kazałeś dać mi te leki?
- Wiesz, mogłaś zrobić coś, za co musiałabyś odpowiadać przed sądem, wiesz o co chodzi. A ja, jako twój znajomy od 3 godzin, nie chciałem do tego dopuścić - uśmiechnął się blado.
- Dziękuję - powiedziałam i położyłam się plecami do niego. Po chwili poczułam, że on również wsunął się pod kołdrę i delikatnie mnie przytulił. Był tak blisko, że czułam ciepło jego ciała i rytmiczne bicie jego ciała...
Stop!
Megan, ogarnij się!
Znasz tego chłopaka od 14 godzin i już zaczynasz o nim myśleć w ten sposób?! Wystarczy. O nie. W nim się nie zakochasz. Wygląda jak każdy, który zawsze cię zostawiał.
Ale jego uśmiech sprawia, że się uspokajasz, a dotyk przyprawia cię o dreszcze...
- Znowu toczę wojnę między sercem a rozumem. I nigdy nie potrafią dojść do porozumienia.
- A tym razem o czym myślisz?
- O moim zachowaniu i o Alex. - skłamałam.
- Nie zadręczaj się tym. Nie mogłaś nic zrobić.
- Ale... Eh, no dobrze.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Przekręciłam się na brzuch, a Charlie zwrócił głowę w stronę drzwi.
- Proszę! - krzyknął.
Do środka weszła dość młoda pielęgniarka. Miała długie, piękne, kasztanowe włosy i pełne, brązowe oczy.
- Cześć, Charles! Co tam?
- Hej, Gin! To moja nowa znajoma, Megan. Wiesz, leki uspokajające źle na nią zadziałały, dlatego tu jest.
- Ale co ty tu robisz? Nie powinieneś być na zmianie?
- Powinienem, ale znowu Harley się przyczepił, że kazałem im jej podać te leki... I spójrz. - wskazał na swoją brew.
- Oj, biedaczku... - rozczuliła się i podeszła do blondyna. Pocałowała go szybko i powiedziała:
- Widzimy się później. Cześć, Megan!
- Pa, Gin. - powiedziałam, łamiącym się głosem.
Gdy dziewczyna wyszła, Charlie zapytał:
- Co się stało?
- Ona strasznie przypomina mi moją kuzynkę. A ona... zginęła w wypadku samochodowym - zaczęłam płakać.
Co jak co, ale mistrzynią kłamstwa jestem na pewno.
Wiecie, dlaczego płakałam?
Pewnie się domyślacie.
To prawdopodobnie jego dziewczyna. Skoro pocałowała go i w ogóle, to znaczy, że...
Zaniosłam się ogromnym szlochem, a chłopak znów mnie przytulił.
- Co się stało? Na pewno nie chodzi o tą kuzynkę.
- Przypomniałam sobie, że zawsze w weekendy Alex przychodziła do mnie i malowałyśmy paznokcie, plotkując - kłamstwo. - A potem przychodził Lou i krytykował nasze połączenie kolorów - wyssane z palca. - Będzie mi tego brakować - serio, przechodzę dziś samą siebie.
- Ojej, widzę, że byłaś do niej przywiązana...
- Dobra, zmieńmy temat - powiedziałam, ocierając łzy. - Gin to twoja dziewczyna?
- No, ciężko określić. 'Tylko przyjaciele', ale oboje wiemy, że chcemy więcej. Gin to skrót od Ginger, gdybyś nie wiedziała.
- O, miło. - uśmiechnęłam się sztucznie.
- Nie, wcale nie, prawda?
- Nie rozumiem.
- Nie jest to dla ciebie miłe.
- Wiesz, zawsze wolałam mieć wolnych przyjaciół, w razie czego, ale zrobię wyjątek.
- Haha, dobrze, bo już się bałem - powiedział i przytulił mnie mocniej.
~~~
Ceremonia pogrzebowa miała się odbyć 3 dni po śmierci Alexandry o godzinie 13:00 w kościele w jej okolicy. Louis rozpaczał długo po stracie przyjaciółki, ale w końcu mu przeszło. Cher bardzo płakała. Ale to głównie dlatego, że jest bardzo wrażliwa. Nathan przeżywał śmierć siostry jak nikt inny. 
Siedziałam z Tamarą w moim pokoju i kompletowałam strój na uroczystość. Nicolas nocował dziś u kolegów, a mama z tatą byli gdzieś w delegacji, dlatego byłyśmy same.
- Wiesz, że ja i moi rodzice żyjemy wszyscy osobno, prawda? - spytała przyjaciółka, a ja przytaknęłam. - Ojciec z matką są rozwiedzeni, a tata już znalazł sobie jakąś lafiryndę, ugh. Mama stwierdziła, że też musi się zakochać i zaczęła chodzić po klubach. Tam poznała jakiegoś tam faceta i się zaręczyli...
- No i? Jeśli chcesz, to pójdę z tobą.
- Naprawdę? Obiecujesz?
- Tak, oczywiście. Kiedy to będzie?
Tam przymknęła oczy ze strachu i szybko powiedziała:
- Dziś wieczorem.
- Co?! Przecież dziś jest pogrzeb Alex! Nie zdążę. Na którą?
- Trzecia trzydzieści PM ślub.
- Ceremonia pogrzebowa w kościele zaczyna się o 1:30 PM. Nie zdążę!
- To musisz wybrać. Proszę, zrób to dla mnie.
- Eh... No dobra. Wiem. Pójdę tylko do kościoła, a na cmentarz już nie pojadę. Albo mam pomysł! Ceremonia pogrzebowa trwa około pół godziny. To będzie druga. Na cmentarzu to będzie z godzinę... Wybierz mi w czasie pogrzebu ubrania na ten ślub to może zdążę.
- Jeju, kocham cię! Jesteś wielka. Aha, możesz przyjść z Domingiem jako osobą towarzyszącą.
- Nie, ty z nim pójdziesz. Wiem, że ci się podoba - mrugnęłam do niej porozumiewawczo. - Ja przyjdę z Charlie'm. - powiedziałam dumnie.
- Czy ja o czymś nie wiem - poruszyła brwiami.
- To tylko przyjaciel, nic więcej, głupku!
- Taaaaak... - rzekła z sarkazmem.
Westchnęłam i wróciłam do kompletowania moich ubrań.
- Sądzisz, że to byłoby odpowiednie?
- Może być, ale ja założyłabym raczej to.
- Nie sądzisz, że to zbyt... ekstrawaganckie?
- Nie. Aaaa... Mówiłaś o pogrzebie... Masz. Na pogrzeb załóż to.
- A na ślub? Masz coś wybrane?
- Tamta, którą ci pokazywałam była na ślub, ale jeśli pomyślałaś, że to na pogrzeb, to na pewno zmieniamy.
Uśmiechnęłam się i poszłam umyć. Weszłam pod prysznic i szybko umyłam się czekoladowo-waniliowym żelem. Stanęłam przed lustrem. Rude włosy wysuszyłam suszarką i spięłam w szybkiego kucyka. W ciało wtarłam czekoladowy balsam, a po wyschnięciu ubrałam sukienkę przygotowaną przez przyjaciółkę. Teraz porządnie rozczesałam moje kłaki i upięłam je w kłosa w lewej strony. Założyłam dodatki i wyszłam z łazienki.
- I jak? - spytałam.
- Wyglądasz ślicznie. Oczywiście, na weselu w ubraniach, które ci przygotowałam będziesz wyglądać ładniej - zaśmiała się, pokazując mi komplet.
- To ja mam takie rzeczy w szafie?! - zdziwiłam się, oglądając ubrania.
- No chyba tak, skoro to wybrałam - uśmiechnęła się z dumą. - Ja założę ten komplet. Oczywiście żadna z nas nie ma marynarki na ślub, żeby w razie czego nasi towarzysze mogli nam je pożyczyć...
Rzuciłam w nią poduszką i zaczęłam uciekać. Eh, na pogrzeb czas iść! Gdy tylko zeszłam na dół, usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Cześć, Charlie! Dziękuję, że pójdziesz ze mną.
- Hej. To naprawdę nie problem, biorąc pod uwagę, że Ginger się zgodziła.
- Eee... Dzień... Dzień dobry... - zaczęła nieśmiało Tamara. Ah, taka jej natura - na początku nieśmiała, a przy przyjaciołach rozbiegana.
- Cześć. Jestem Charlie i poznaliśmy się z Meg w... hahahahaha! 
- Co?
- W szpitalu - nie przestawał się śmiać. - Nie ma co, fajnie się poznaliśmy...
- Taa. To może ja już pójdę... - zaczęła moja przyjaciółka. - A wy zmykajcie na ten pogrzeb.
- Nie rozwal mi domu! - krzyknęłam na odchodne, a blondyn zaśmiał się pod nosem.
- Spróbuję! Bądź punktualnie!
Ruszyliśmy w stronę kościoła. Po drodze wpadłam na Nicka i Nathana, którzy smutno żartowali i wspominali Alexandrę.
- Hej, to jest Charlie, o którym ci mówiłam.
- O, cześć. Miło cię wreszcie poznać, stary - przywitał się mój brat.
- Dzień dobry. - burknął ze zwieszoną głową Nath i poszedł do przodu. Nicolas ruszył za nim, żegnając się szybko.
Dotarliśmy do świątyni w piętnaście minut. Ceremonia właśnie miała się rozpocząć. Było kameralnie - kilka przyjaciół ze szkoły, rodzina, sąsiedzi, no i my - ja, Charlie, Cher i Lou.
Cały pogrzeb trwał dość krótko, a ja nie przestawałam płakać. Fakt, że Charles nie opuszczał mnie nawet na krok i ciągle do siebie tulił, trochę mnie wspierał, ale to nie wystarczało. To dziewczyna, której śmierć widziałam na własne oczy. Widziałam, jak umiera, jak biegają wokół niej...
Myślałam o tym długo, praktycznie do końca pogrzebu, a nawet dłużej - w drodze do domu też.
- Wróciliśmyy! - krzyknęłam do Brown.
- Okej, jestem w łazience!
- Na dole czy u góry?
- Na górze!
Poprosiłam Charliego, żeby poczekał na dole i czuł się jak u siebie. Ten od razu poszedł do kuchni po szklankę wody. Pobiegłam do góry. Tamara siedziała na środku podłogi w łazience i zakładała kolczyki. Miała już makijaż i była uczesana.
- Uuuu, ktoś tu ślicznie wygląda...
- Ty mnie tu nie podziwiaj tylko leć się przebrać w swoją kieckę!
- Dobra, czekaj, powiem blondasowi, żeby poszedł się przebrać i założył inną muchę - ta nie będzie pasować do mojej sukienki! - zaśmiałam się.
Zbiegłam na dół.
- Hej, Charles, możesz iść się przebrać, spotkamy się za pół godziny tutaj, okej?
- Okej. Do zobaczenia!
- No, cześć.
Poszłam na górę i szybko się przebrałam. Po założeniu ubrań i uczesaniu się w koka, spojrzałam na zegarek. Trzecia zero dwa PM. Szybko pociągnęłam powieki cieniem, krawędzie eyelinerem, rzęsy tuszem, a usta szminką. Tak, zdecydowałam się na szminkę. Dlaczego? Zaczęłam operację 'Bye bye, Ginger'. Pewnie wiecie, o co chodzi.
Byłam cała gotowa o trzeciej czternaście, a piętnaście przyszedł Charles. Minutkę później na dół zbiegła Tamara i byliśmy w komplecie. Wyszliśmy z domu, zakluczając go za sobą i idąc w stronę lokalu, gdzie odbyła się stypa. W końcu trzeba było odebrać Nicolasa dla mojej przyjaciółki.
----------------------------------------------------
No heeej!
Cieszycie się? Ja bardzo :) Już mam pomysły dalej :D
Macie zdjęcia Nicolasa i Charliego. Chyba ich rozróżnicie, co? :D
Ten pierwszy to Charlie a drugi to Nick :)
Jakieś pytania?
Piszcie :)
Torii xx
Ps. Następny zacznę pisać, jeśli będzie 5 komentarzy. Wydaje mi się, że ciągle piszę dla siebie.